piątek, 25 marca 2011

Szpital - mini tekścik

Trzydzieści sześć i pięć - slyszę głos obok. Jest 5 nad ranem i z niewiadomych powodów, właśnie o tej porze wciskają mi termometr w ucho, mierzą tętno i ciśnienie. Wszystko ma tu dziwne godziny. Kolacja o 17:30, cisza nocna o 21. Obiadu lepiej nie wspominać - jak z filmu Woody'ego Allen'a , nie dość, że pozostawia wiele do życzenia, to jeszcze w małych porcjach.  O 12 zbiórka pod zabiegówką. Jest nas dużo -  każda inna. Większość kobiet ma dzieci w moim wieku, lub już wnuki, więc wciąż słyszę "a pani, taka młoda!".  Teraz w mrocznym korytarzu snują się cicho straszne opowieści. Chyba nikt nie potrafi tak się wzajemnie dołować i mieć z tego dziwną satysfakcję. Rozumiem, że ktoś przechodzi trudne chwile, ale mówienie - No, nie musi się to u pani tak dobrze skończyć - z uśmiechem znającej się na rzeczy cierpiętnicy, mocno mnie zastanawia.  Powstrzymuję się przed irytacją, bo próbuję zrozumieć . Musi być jakiś powód, z jakiego niektóre, potrzebują powodować zimny dreszcz u innych.  Może zostało im już mało nadziei?  Ale sądzę, że każda, gdzieś tam głęboko, kryje swoją, choćby najgłupszą i najmniejszą.
 Wywołują nas po kolei.  Przed zabiegiem i po. Człowiek stoi pół-goły, ogląda go grupa innych .
 -Podejść. Usiąść.
Omawiają miedzy sobą. Nikt nie patrzy tu w oczy, rzadko ktokolwiek przemówi bezpośrednio.  Być może, dla nich tak lepiej?
     Co do telewizora w hallu, są dwie frakcje - jedni walczą o wiadomości i sport, oraz debaty polityczne - zwłaszcza krewki starszy pan, inni o kolejny odcinek "eM jak miłość", albo inne seriale.  -Ta Mariolka powinna zostawić Zbyszka, przecie on ją zdradza! Nie powinna tak sobie dać chodzić po głowie... Jak pani myśli? Zostawi go, czy nie? - toczą się rozmowy o ostatnich odcinkach. -A co wyprawia Janusz!?! Widziała pani, jak on traktuje swoją matkę?! Ja to bym takiego przegoniła...
Zapada wieczór. Rodziny już poprzynosiły kompoty, poopowiadały o swoich sprawach, zostawiły kiście bananów. Jeszcze niektórzy drepcą po korytarzu szurając kapciami. Rurki i pojemniki wypełnione krwią z limfą, majdają za każdym krokiem. Cicho szepczą przez telefony swoje nocne rozmowy. Jedni czytają, inni mamroczą modlitwy, przebierając różaniec w palcach, ktoś cicho płacze w łazience. Wśród innych się żartuje, albo słucha opowieści o cudzym życiu. Każda z nas ma inną rolę. Są panie przypominające osiołka z Kubusia Puchatka - wszystko jest dla nich trudne i fatalne, są wesołe wygadane dziarskie kobiety z dalekich wiosek, które zarażają wszystkich śmiechem, są powściągliwe emerytki z ukrytym smutkiem wyczekujące, swoich zajętych  pracą synów.  Rozmowy przebiegają o wszystkim - głównie żartuje się z "chłopów", dzieli sukcesami dzieci, opowiada różne historie. Jutro kolejne zabiegi, trzeba się czymś zająć, żeby tyle nie myśleć. Wspólnie zastanawiamy się, jakie ćwiczenia mamy wykonywać - nikt z rehabilitantów tu nie przychodzi. Informacje o wszystkim dotyczącym leczenia i ćwiczeń, zyskuje się jak za dawnych czasów. Bardziej przypomina to legendy z nieznaną proporcją prawdy i "ubarwiaczy". Kiedy wreszcie zjawia się Amazonka, agituje na rzecz danej firmy medycznej, zdaniami przypominającymi wyuczone regułki. Wszystkie rozchełstane poplamione krwią, obolałe kobiety, które marzą o samodzielnym umyciu włosów, patrzą na tą elegancką wymuskaną kobietę recytującą reklamowe treści. Chyba wszystkim nam wydaje się jakaś nierealna. Ona sama czuje  chyba, że robi coś nie tak, jest bardziej spięta i nerwowa, niż wszystkie pacjentki wkoło. Wyjmuje foldery, prawi jakieś banały bez przekonania...
Zapada noc. Wszystkie światła już pogaszono. Gdzieś gra aparatura, którą przypinają do człowieka tuż po operacji - plątanina rurek i kabli, która wciąż szwankuje, nie można drgnąć bo coś się odpina, luzuje i wyje na alarm. Pielęgniarki cierpliwie biegają w tę i z powrotem.  W innych salach ciche oddechy odmierzają czas do świtu.
Trzydzieści sześć i sześć! - słyszę znowu. Jest 5:15. Zaczyna się nowy dzień.